• Hannibal

    Serial od którego wszyscy zgłodnieją

  • Mandaryn a Iron Man

    Czyli jak w łatwy i nie przyjemny sposób zniszczyć potencjalne najlepszego antagonistę uniwersum MARVEL

  • Kiedy uczeń przerasta mistrza

    "I know you made me different for a reason God, I think I know why. I know you put me through it for a reason God, I think I know why" Scott Mescudi

Totalnie subiektywnie, czasem bez sensu i z humorem ale jedno jest pewene. Jak pisać to tylko szczerze.

wtorek, 25 czerwca 2013

Hannibal zjada nie tylko płuca, lecz także nasz czas

This is my design.

Hannibal Lecter. Prawda, że to nazwisko wyraża więcej niż tysiąc słów? Nie trzeba go nawet przedstawiać,  jego postać tak na dobre zagościła w naszej popkulturze. Każdy chyba kojarzy genialną (oscarową bowiem) rolę Hopkinsa z „Milczenia Owiec”. A nam widzom było mało. Co z tego, że Litwiński kanibal jest postacią książkową. Kinomaniacy chcieli więcej ekranizacji. Po genialnych owcach powstał jeszcze średni „Hannibal”, bardzo dobry „Czerwony Smok” i wyjątkowo nudny „Hannibal: Po drugiej stronie maski”. Potem nastąpiła cisza. Już wszyscy fani myśleli, że nic więcej nie powstanie. O jakże dobrze, że się myliliśmy.

Bryan Fuller- bo temu panu należą się gromkie brawa i owacje na stojąco. Jego serial, o jakże wymyślnym tytule, „Hannibal” wprowadził nie lada zamieszanie. Mimo tego, że oglądalność serialu w USA nie jest zbyt wysoka odnoszę wrażenie, że fandom serialu na tumblr jest naprawdę spory.

Seria opiera się głównie na relacji pomiędzy Willem Grahamem (Hugh Dancy), a doktorem Lecterem (mistrzowski Mads Mikkelsen). Will posiada unikalny talent, dzięki któremu potrafi wczuć się w rolę nawet najgorszego psychopaty. Agent specjalny Jack Crawford (Laurecne Fishburne) oferuje Garahamowi współpracę. Jednak juz pierwsza sprawa przerasta Willa i jest zmuszony o proszenie o pomoc Lectera, który w owym czasie jest jednym z najlepszym psychiatrów w kraju. Przez cały czas trwania pierwszego sezonu jesteśmy „zmuszeni” oglądać jak bardzo duży wpływ kanibal, ma nie tylko na samego Willa, lecz także na inne osoby należące do ich wspólnego otoczenia.


W trakcie oglądania serialu w głowie narodziło mi się tak wiele pytań, wątpliwości co do historii, że tak naprawdę nie zauważyłam kiedy  nastąpił koniec, a ja przyłapałam się na tym, że ciągle mi mało. Kreacje aktorskie i ich poziom są wyśmienite. Fuller naprawdę się postarał by serial był dobrze dopracowany. Już po pierwszym spotkaniu z Freddie Lounds, miałam nadzieję, że w końcu Hannibal ją zje. Dodatkowym smaczkiem serialu jest Gillian Anderson (agentka Scully z „Archiwum X” dla tych co nie kojarzą), która odtwarza postać terapeutki Lectera. Ich duet na ekranie równie mocno przyciąga uwagę oraz intryguje, w szczególności teraz po ostatnich minutach 13 odcinka. Nie rozumiem tylko dlaczego tak bardzo wszystkich złościł wątek z Abigail Hobbs, który w sumie stanowił podstawę 1 sezonu. Gdyby nie ona być może nie ujrzelibyśmy przemiany Grahama i przejrzeli jaki naprawdę jest Hannibal.

A jaki jest? Hopkins stworzył postać do której odczuwaliśmy respekt. Ot taki psychopata, który zna się na jedzeniu (o ile tak to można ująć), muzyce poważnej i zabija nie byle przypadkowe osoby. Nawet odczuwałam do niego sympatię związku z tym, że jako psychopata potrafi okazać wyższe uczucie jakim jest zauroczenie. Mikkelsen pokazał mi prawdziwą, demoniczną twarz Hannibala. Nawet już jego szyk i elegancja nie wzbudza we mnie tak pozytywnych uczuć jak wcześniej. Już wiem skąd wzięło się to dążenie do perfekcji we wszystkim. Nawet sposób w jaki wypowiada słynne zdanie „Nie zrobiłbym tego jedzeniu” wydaje mi się niezwykle okrutne. Lecter jest osobą, która manipuluje wszystkimi nie okazując przy tym żadnych skrupułów. Prawdziwy obraz psychopaty.


Ten uśmiech mówi za siebie nieprawdaż?

Nie należy przy tym umniejszać roli Hugh. „Jego” Will jest również inny niż ten, którego pamiętam z „Czerwonego Smoka”. Wymięty, nieogolony, przy tym ciągle ta zagubiona twarz. Widać jak bardzo ten człowiek cierpi, przez to co widzi każdego dnia. Jego powracające koszmary, potem halucynacje i postępująca choroba. Ten mężczyzna wygląda dosłownie jak kupa nieszczęścia. Jest to w sumie jedyna pozytywna  postać w serialu, która mnie nie denerwowała swoim zachowaniem.

Serial jest nie tylko dobry ze względu na postacie, czy aktorów, którzy pojawili się gościnnie. Warto zwrócić na uwagę na estetykę, kolory serialu czy muzykę. Wszystko jest idealne, ładne, wręcz wszystko dopasowane pod postać tytułową. Jednak z drugiej strony dostrzec można ich mroczną część. Nawet w sposób w jaki zostały wykonane odpowiednie ujęcia. Jeden z odcinków wręcz mnie tak przeraził, że potem bałam się pójść do kuchni po wodę po ciemku.


Hannibal zjada nie tylko płuca, lecz także nasz drogocenny czas. Z niecierpliwością czekam na 2 sezon i na kolejne, mając ogromną nadzieję, że takowe powstaną.

czwartek, 16 maja 2013

Dlaczego nowy Człowiek Żelazko ssie


Wkurzyłam się. Okropnie się wkurzyłam. Choć to może zbyt delikatne określenie do tego co myślę.
Dlaczego?
Widzieliście nowego Iron Mana 3? Część z was zapewne tak. A czy ta część z was czytała kiedyś komiks albo chociaż oglądała starą kreskówkę (leciała kiedyś na Fox Kids bodajże)? Jeśli tak…to zgodzicie się ze mną po przeczytaniu tego posta.
W ten poniedziałek zostałam namówiona by pójść właśnie do kina na IM3. Nie to, że wcześniej nie miałam ochoty tylko wolałam pójść w środę, no wiecie – tańsze bilety, smaczniejszy popcorn itd. Nawet nieszczególnie przeszkadzało mi to, że film był tylko i wyłącznie w 3D byłam bowiem przygotowana na niezłe efekty specjalnie.
Zasiadłam. Okulary na nosie, popcorn w jednej dłoni, napój w drugiej. Reklamy plus zwiastuny trwały łącznie chyba z 20 min ale to nic, z tym trzeba się liczyć idąc na wysoko budżetowy film. Wreszcie się zaczęło. Tony Stark znowu w akcji, tym razem jednak jakby on nam wszystko opowiadał. Tego też się spodziewałam (za dużo newsów na filmwebie poczytałam) – bardziej film skupiony na samej postaci niż na akcji. Zapowiadało się naprawdę ciekawie biorąc po uwagę obsadę. Będąc szczerą nie poszłabym na ten film do kina gdyby nie Sir Ben Kingsley, którego uwielbiam od kąd tylko obejrzałam „Wyspa Tajemnic”. Tak o dziwo jakoś RDJ mnie nie kręci, ani nawet jego gra aktorska. Owszem wiem, ze to IDEALNY Tony Stark i w ogóle, nawet Stan Lee tak stwierdził, ale nie. To Kingsley mnie przyciągnął, a będąc bardziej dokładną jego postać. Mandaryn. Chyba jeden z najgroźniejszych przeciwników Iron Mana biorąc pod uwagę jego inteligencję, siłę, geny (podobno Mandaryn był potomkiem Genghis Khana) no i przede wszystkim PIERŚCIENIE. I to nie byle jakie. Bo z kosmosu (ale tandeta wiem). Na dodatek było ich 10 i każdy z nich pozwalał  mu na wiele niezwykłych manipulacji energetycznych. Tak więc byłam przygotowana na wielką, epicką, końcową bitwę pomiędzy Starkiem, a groźnym Chińczykiem.
A co dali mi w zamian twórcy filmu? KUPĘ. JEDEN WIELKI KROWI PLACEK. Po tzw plot twist odechciało mi się wszystkiego. Miałam ochotę wstać, rzucić pudełkiem (to pudełko? Karton? Whatever) od popcornu w wielki „srebrny” ekran i wyjść z sali. To nie tak miało wszystko być. Miały być fajerwerki, zamrożenia, jakieś nie wiem… porażenia elektryczne czy coś w tym stylu. W zamian dostał jakąś nową nieśmiertelną odmianę zombie. Na pocieszenie myślałam chociaż, że uśmiercą Pepper, biorąc pod uwagę wypowiedzi Gwyneth Paltrow w wywiadach, że jest za stara i że raczej już jej się nie chce, ale tutaj też musiałam się zawieść. Do jasnej ciasnej Tony miał wylecieć w kosmos pomóc Strażnikom Galaktyki a nie budować nową zbroję i uwijać sobie gniazdko z panną Potts.
Także film jest zmarnowany, a myśląc o potencjale postaci Kingsleya nadal chce mi się płakać.
Także jak nie jesteście obeznani w świecie Człowieka Żelazka, a obejrzeliście 2 poprzednie części to idźcie śmiało. Jeśli zaś jest na odwrót- nie marnujcie kasy na bilety i żarcie. Poczekajcie po prostu kilka miesięcy aż wyjdzie film na DVD i Blue-ray. Będzie wam szkoda kasy i zmarnowanego czasu w sali. 

niedziela, 23 grudnia 2012

Coś w sam raz na święta!


 „Cudowny” okres świąteczny. Powinnam napisać wpis, który dotyczyłby tych wszystkich wzruszających komedii rodzinnych i romantycznych o tematyce bożonarodzeniowej… Ale to by było zbyt oczywiste i przewidywalne :)
Zamiast tego chciałabym podzielić się czymś co ostatnio bardzo przypadło mi do gustu. Anime.
Większość osób z mojego rocznika oglądało Pokemony czy Digimony. Część też oglądała moje ulubione anime Dragon Ball. Jako dziewczynę teoretycznie nie powinny mnie interesować walki kosmitów, którzy zamieniali się w okropne Ozaru (takie wielkie małpy dla tych co nie znają anime) no ale jednak baja mnie wciągnęła. W maju tego roku postanowiła sobie odświeżyć całą serię Z. Anime, które powstało na podstawie mangi „Dragon Boy” pana Akiry Toriyamy ma prawie 300 odcinków. Oczywiście oglądałam starą, dobrą wersję z francuskim dubbingiem :)
Dragon Ball Z opowiada historię dorosłego już Son Goku, wraz z jego przyjaciółmi, którzy razem bronią Ziemię przed atakami najróżniejszych złoczyńców. Całą serię można podzielić na kilka „Sag”: Saga Saiya-jin, Freezer Saga, Cell Saga i Majin Buu Saga (dwie ostatnie są moim zdaniem najlepsze).   Wiele bohaterów w serii Dragon Ball Z dojrzewa i dorośleje, stają się coraz silniejsi przez to seria ta jest bardziej poważna i dramatyczna niż Dragon Ball. Niektóre odcinki są wręcz bardzo brutalne -seria została w wielu państwach „trochę” ocenzurowana właśnie z powodu dużej brutalności czy podtekstów seksualnych. Właśnie! Czy część oglądających osób zauważyła, że w jednym odcinku nie pokazali jak Goku i Chi-Chi się całują na pożegnanie? No bez przesady ale chyba to sobie mogli darować.
Po internecie krąży oczywiście wiele memów dotyczących DBZ i nauki jaką wynieśli widzowie. Dla mnie przede wszystkim było fantastyczną rozrywką, oglądanie i przeżywanie wszystkich ich zwycięstw czy smucenie się, gdy umierali (o Krillinie czy Yamchy nie wspomnę…im to się zbyt często zdarzało). No i oczywiście jak chyba większości damskiej „widowni” podobał się…Vegeta. Długo w pamięci pozostaną mi również charakterystyczne motywy muzyczne ;) No i oczywiście KAMEHAME-HA!
Dragon Ball pomimo tego, że swoją premierę miał 20 lat temu nadal się podoba wielu osobom. Choćby dla tego, że to typowe, charakterystyczne anime bez tych słodkich, dużych ślepi jak w przypadku Sailor Moon czy Pokemon. Tę fantastyczną, japońską produkcję można spokojnie polecić każdemu i przedstawić ją swoim dzieciom (powyżej 7 roku życia najlepiej).
Kolejnym anime, które serdecznie polecam jest „Hellsing”. Anime jest już zdecydowanie przeznaczone dla duuuużo starszej widowni. Podlegająca Królowej organizacja Hellsing, na czele której stoi Integra Fairbrook Wingates Hellsing, dziedziczka arystokratycznego rodu, zajmuje się likwidacją wampirów, które żyją między ludźmi. Doradcą i służącym Integry jest wampir Alucard, (przeczytać radzę to imię od tyłu ;) który zajmuje się najtrudniejszymi zadaniami. Oprócz wielokrotnie kopiowanego w innych produkcjach motywu walki ludzi z wampirami, Hellsing porusza również dużo głębsze zagadnienia, jak np. istota człowieczeństwa. Trzynastoodcinkowa seria anime, luźno powiązana z mangą, opowiada tylko jeden jej wątek (Alucard i Alexander Anderson). Manga rozwija ten wątek, oraz opowiada dużo szerszą historię organizacji Millenium, która prowadzi do III Wojny światowej i ataku nazistów na Londyn.
To anime jest doskonałym połączeniem horroru i kina akcji. Wciąga, przeraża ale i zarazem zachwyca. Jest świetnie zrobiona wizualnie, rysownicy odwalili kawał fantastycznej roboty i do tego wszystko okraszone fajną oprawą muzyczną.
„Hellsing” jest OBOWIĄZKOWĄ pozycją dla fanów prawdziwych wampirów i świetnych horrorów ;)
Na zakończenie chciałam życzyć każdemu zaglądającemu spokojnych świąt Bożego Narodzenia oraz koniecznie dużej ilości uszek z barszczem!

wtorek, 4 grudnia 2012

Przyjrzyjmy się : Kid Cudiemu


Zastój, który trwał ponad dwa miesiące okazał się bardzo ważny. Dobrze, że tyle trwał ponieważ teraz na spokojnie mogę coś naklikać na klawiaturze i nadeszły nowe chęci na napisanie czegoś.
Już na początku tego bloga wspomniałam, że będę się zajmować nie tylko filmami czy książkami ale też i muzyką. A więc…ta dam!
Dlaczego Kid Cudi? Bo kiedyś uczeń przerasta swego mistrza (w tym przypadku Kanye West) i ma swoje 5 min.
Każdy z nas chyba pamięta swojego czasu 2 hity imprez David z Getta ft. Kid Cudi-Memories czy Kid Cudi vs. Crookers- Day ‘n’ Night. Tak ja też tego swojego czasu słuchałam bo fajne taneczne nuty. Potem zrobił się zastój. Potem Scott pojawił się Coke Live Music Festival ’11 ale z jego koncertu trzeba było się niestety zmyć po minucie – polska publiczność przy takiej okazji chyba nie wytrzymała spiny, ale kto tam był to może pamięta. Potem oczywiście yt (czy ja wszystko muszę tam znaleźć? W sumie to prawdziwa wylęgarnia nie tylko kretynów).  Następnie należało zdobyć najnowszą płytę „Man on the Moon part II”. I wtedy doznałam prawdziwego olśnienia. Koleś tworzy niesamowity klimat swoimi bitami (które w większości tworzył po cracku albo innym gównie albo w czasie depresji), a jego teksty są przede wszystkim szczere. Muzyka jak i tekst są tak samo ważne. Trzeba się wsłuchać bardzo dobrze żeby zrozumieć o co mu chodzi co chciał nam przekazać . Z „Mr. Rager” chociażby, która jest jedną z moich ulubionych piosenek, warto się zapoznać ze względu na prosty przekaz (niektórzy określają rage jako stan po spożyciu kokainy/cracku i alkoholu). Bardzo fajny utwór to „These Worries” z Mary J. Blige (na płycie jest jeszcze jedna piosenką z nią ale moim zdaniem już nie tak dobra).
Potem pojawiła się wspólna płyta projektu Mescudiego z Dot Da Genius „WZRD”. Płyta ma już trochę inny klimat ale nadal trzyma poziom. Trochę bardziej spokojne utwory, takie jak „Efllictim” gdzie główną rolę gra gitara a potem dołącza się do niej pianino. Żadnych zbędnych dźwięków, utwór jest genialny. Warto też wspomnieć o coverze Nirvany „Where did you Steep last night?”. Nie ma czego się obawiać –Kid nie popsuł utworu wręcz przeciwnie- odrestaurował go, dodał charakteru tej piosence. Kolejną perełką na płycie jest też „The Dream Machine”. Myślę, że każdy słysząc ją ma ochotę zamknąć oczy i dosłownie odpłynąć.
Cudi pracuje właśnie nad trzecią solową płyta „Indicud”. Jako ciekawostkę dodam, że płyta miała mieć na początku tytuł „Man on the Moon part III „ ale jak widać autor zmienił koncepcję. Jak na razie pojawiły się dwa utwory w tym „Just what I am” z King Chip. Cudder sam napisał na swoim facebooku że teledysk ogląda się najlepiej po jakiś grzybkach (czego szczerze odradzam!). Już po przesłuchaniu tego utworu można zauważyć, że ta płyta zmierza trochę w innym kierunku niże te 2 wcześniej przeze mnie wspomniane. Co z tego wyjdzie to zobaczymy.
Czy mogę zaliczyć Scotta Mescudiego do jednego z moich ulubionych wykonawców? Zdecydowanie. Czy jednego z lepszych? Oczywiście. Kid Cudi nadaje inne brzmienie muzyce rozrywkowej łącząc rockowe brzmienia i typowe hip-hopowe bity. Jednego jestem pewna, jak tylko wyjdzie nowa płyta na pewno skuszę się na jej zakup i na pewno pojawię się na jego następnym koncercie w Polsce :)

czwartek, 1 listopada 2012

Supernatural, Avengers i "homoniewiadomo"

Niestety. Ostatnio brakuje mi czasu by cokolwiek poklikać na klawiaturze i napisać jakieś "recenzje" (szkoła inne takie tam). Jedyne na co masz czas to seriale i durne filmiki na yt ;d
Skoro o serialach mowa...oglądaliście "Supernatural"? Tak, nie? Odczucia? Ja się strasznie wciągnęłam. I nie to, ze gra tam całkiem niezłe ciacho ;) Serial w klimatach nietypowego horroru czyli- wiesz, że masz się bać, ale nie widzisz do końca czego. Tak widzisz, bo wiadomo prawie od samego początku, albo chociażby można się domyśleć po tytule odcinka. Główni bohaterowie są dość ciekawi. Bracia- zupełnie dwa różne charaktery ale jednocześnie dość podobni (w końcu podobne geny :) Potem dochodzi do nich jeszcze Castiel- anioł, który używa naczynia-ciała ludzkiego -jak ktoś czytał/oglądał "Constantine" to może wiedzieć ocb.
Z nudów kiedyś w tumblra w tagach wpisałam "Supernatural"... Żałowałam po 10 min. Seriously people? Wszystko musicie sprowadzać do homoseksualnych związków? Serio? Nie mam nic do związków "partnerskich" ale jeśli zmienia się 100% heteroseksualnych bohaterów w gejów/lesbijki no to przepraszam bardzo ale coś jest z wami nie tak. Co chwila te wszystkie obrazki dotyczące niby innej seksualności u nich. Nie wiecie jeszcze ludzie, że "kochać to nie znaczy zawsze to samo"?!
To samo dotyczy się Avengersów. Jaki jest sens w tym, żeby zamieniać największego playboy'a w historii wszystkich komiksów w mega-geja, który ma związek zarówno z Kapitanem Ameryka i Hulkiem? Serio Tony i oni? Jakby wszyscy zapomnieli o tym w kim się kochał każdy z nich po kolei.
Potem nie ma dziwne, że ludzie mają dość manifestacji tych wszystkich homo ludzi.
Także po obejrzeniu wszystkich tagów stosuję taką terapię: jak najwięcej strasznych odcinków Supernatural, żeby utwierdzić się w przekonaniu , że bohaterowie na pewno są hetero albo filmiki PewDiePie.
Tak o to tym nerwowym akcentem kończę tę notkę. Udanego długiego weekendu wszystkim życzę ;)

piątek, 28 września 2012

Przyjrzyjmy się: Batmanowi


Dlaczego akurat Batman? Przecież mamy Supermana. Serio? Superman (mam uraz po filmach)... No to może Spiderman- dzieciak, który wszędzie lata na tych swoich pajęczynkach. Jakoś specjalnie za nim nie przepadam biorąc pod uwagę, ze istnieje druga, bardziej wygadana od niego postać w uniwersum Marvela . A co z Iron Manem- Tony Stark to pikuś, koleś który ma tylko zbroję i jest wyjątkowo inteligentny.Dla mnie intro z kreskówki Batman: The Animated Series jest swego rodzaju symbolem dzieciństwa. Wracając ze szkoły, jadłam sobie spokojnie obiad oglądając przy tym przygody mojego ulubionego superbohatera.

Po raz pierwszy postać Batmana pojawiła się w Detective Comics #27 w maju 1939 r. Według wielu źródeł postać Batmana została stworzona wspólnie przez Boba Kane'a i Billa Fingera, lecz tylko Kane jest oficjalnie podawany jako autor. Trochę już nam Bruce zdziadział, ale spójrzcie ile ma ikry w sobie skoro powstają coraz to nowe filmy (po trylogii Nolana mają powstać zupełnie inne filmy na potrzeby utworzenia Ligii Sprawiedliwych) czy kreskówki (ostatnio na CN leci Liga Młodych, która skupia się bardziej na przybocznych głównych bohaterów w tym Robinie). Weźmy też pod uwagę fakt, że w 2011 DC Comics zaczęło od nowa budować swoje uniwersum tworząc New 52.
Będąc małą natrafiłam na kilka komiksów o Mrocznym Rycerzu, jednak chyba bardziej działała na mnie magia kolorowych, ruchomych obrazków. Potem nastała era Internetu (tutaj należałoby zaśmiać się demonicznie, bo Internet przejął rolę już chyba wszystkich mediów). Nadal byłam zagorzałą fanką Batmana, w 2005 na kinowe ekrany wyszedł Batman Początek Nolana i to chyba dzięki niemu miałam okazję sobie przypomnieć o tym co kiedyś mnie zaczarowało.  Grzebałam grzebałam i się dogrzebałam –w sieci było już kilka komiksów, z którymi mogłam się zapoznać. Biosy, opisy, nowinki to wszystko było na wyciągnięcie ręki. A Batman stał się dla mnie pewnego rodzajem wzorem. Dlaczego?
Po 1: widzieliście przeciwników Spidermana i Batmana? Joker i Zielony Goblin- obaj szaleni czy Killer Crock i Lizard-tutaj chyba nie muszę tłumaczyć. Bane i Venom. Tak owszem dobrze porównałam. Obaj są silni, agresywni a żeby było śmieszniej…Bane do zwiększenia swojej siły używa Venoma. No i ostatnie porównanie: obaj superbohaterowie stracili rodziców gdy byli dziećmi.
Po 2: Bruce Wayne nie zdobył swojej siły ot tak. Ciężko na nią zapracował.
Po 3: Wayne bez kostiumu jest bilionerem (tak nie miliarderem), playboyem, geniuszem, filantropem, potrafi sterować helikopterem, jeździć na wielu pojazdach zmotoryzowanych itd. itd. Wszyscy kochamy Tony’ego no ale niestety...
Mogłabym podać jeszcze kilka innych przykładów ale myślę, że te są wystarczające.
A co z pomocnikami Batmana? Tak… jako Robiny to mało barwne postacie, ale warto spojrzeć na Nigtwinga który był pierwszym Robinem czy Red Hood, który był drugi. Jako ciekawostkę dodam, że jednym z Robinów była nastolatka a po niej syn Wayne’a i Tali al Ghul –córki Rhas’a- Damian. Batgirls? Też są chyba ciekawsze, gdy przestają nimi być – chociażby Barbara Gordon, która dołącza do Birds of Pray jako Oracle.
Moda na Batmana nigdy chyba nie zginie. Przecież co kilka lat powstają co raz to nowe filmy, gry komputerowe oraz komiksy. Wiecie, że niektóre z nich są autorstwa Franka Millera? Chociażby dla samego autora warto przeczytać kilka z nich. 

środa, 29 sierpnia 2012

Lew, sanepid i stare zoo


Zaczęło się od wejścia na stronę główną youtube. W subskrybowanych przeze mnie kanałach od bardzo długiego czasu nic ciekawszego się nie pojawiało. Ani Kanye West nic nowego nie stworzył czy Gorillaz… lecz po chwili ujrzałam teledysk dodany właśnie przez Gorillaz do „ich” play listy.
Jonsi-Gathering Stories

I od tego się zaczęło. Piosenka… ciężko to opisać słowami. Poruszyła coś we mnie. Przez cały dzień nie mogłam przestać jej słuchać. Potem w opisie zobaczyłam, że to główna piosenka do filmu „We bought a zoo”. Pomyślałam: czemu by nie przesłuchać całej płyty? Kilka stuknięć w klawiaturę i Google szybko mi znalazło resztę utworów. Stało się. Zakochałam się w całym soundtracku. Muzyka była tak cudowna, przyznam się szczerze, że mi głupiej poleciały kilka razy łzy. Jonsi stworzył naprawdę cudowny klimat. Stwierdziłam, że czas obejrzeć film. Niestety kiedy odkryłam film okazało się, że nie było jeszcze nawet polskiej premiery (film jest z 2010 a u nas dopiero na ekranach pojawił się dość niedawno). Niestety musiałam poczekać dobre kilka miesięcy…
Wreszcie kilka dni temu obejrzałam ten film.
Gdyby nie to, że powstał lat wcześniej od „Nietykalnych” moim zdaniem mógłby z nim spokojnie konkurować o najlepszy film w ich gatunkach. Oba filmy utrzymują taki sam nastrój: od śmiechu, radości poprzez smutek i współczucie. Tylko w „Kupiliśmy zoo” główny bohater ucieka przed tym co tak naprawdę jest nieuniknione i nie potrafi „pogodzić” się z niektórymi rzeczami. Całość historii dopełnia walka o zwierzęta, które zdaje się, że cały czas czekały na bohatera i jego rodzinę, na ich pomoc.
Muzyka w filmie. Dla mnie chyba jest to jedna z najważniejszych rzeczy w jakimkolwiek filmie. Tutaj nie tylko Jonsi się pojawia, ale też inni świetni wykonawcy jak Bob Dylan czy Bon Iver. Czym byłby ten film bez tak świetnego soudntracku? Pewnie nadal byłby dobry, ale nie aż tak dobry. Tutaj niektóre utwory same wyciskały łzy. Nie ważne jak bardzo była wesoła czy smutna sytuacja, po prostu… Wszystko przychodziło znienacka.
Najbardziej w pamięci utkwiła mi jedna, krótka sentencja, która idealnie określa cały film:
„20 sekund odwagi…”
Ten, kto twierdzi, że film jest denny/ głupi/ beznadziejny czy nieciekawy niech obejrzy sobie jakiś horror i się zamknie, bo takie osoby raczej nie będą potrafiły docenić czegokolwiek wartościowego.