wtorek, 25 czerwca 2013

Hannibal zjada nie tylko płuca, lecz także nasz czas

This is my design.

Hannibal Lecter. Prawda, że to nazwisko wyraża więcej niż tysiąc słów? Nie trzeba go nawet przedstawiać,  jego postać tak na dobre zagościła w naszej popkulturze. Każdy chyba kojarzy genialną (oscarową bowiem) rolę Hopkinsa z „Milczenia Owiec”. A nam widzom było mało. Co z tego, że Litwiński kanibal jest postacią książkową. Kinomaniacy chcieli więcej ekranizacji. Po genialnych owcach powstał jeszcze średni „Hannibal”, bardzo dobry „Czerwony Smok” i wyjątkowo nudny „Hannibal: Po drugiej stronie maski”. Potem nastąpiła cisza. Już wszyscy fani myśleli, że nic więcej nie powstanie. O jakże dobrze, że się myliliśmy.

Bryan Fuller- bo temu panu należą się gromkie brawa i owacje na stojąco. Jego serial, o jakże wymyślnym tytule, „Hannibal” wprowadził nie lada zamieszanie. Mimo tego, że oglądalność serialu w USA nie jest zbyt wysoka odnoszę wrażenie, że fandom serialu na tumblr jest naprawdę spory.

Seria opiera się głównie na relacji pomiędzy Willem Grahamem (Hugh Dancy), a doktorem Lecterem (mistrzowski Mads Mikkelsen). Will posiada unikalny talent, dzięki któremu potrafi wczuć się w rolę nawet najgorszego psychopaty. Agent specjalny Jack Crawford (Laurecne Fishburne) oferuje Garahamowi współpracę. Jednak juz pierwsza sprawa przerasta Willa i jest zmuszony o proszenie o pomoc Lectera, który w owym czasie jest jednym z najlepszym psychiatrów w kraju. Przez cały czas trwania pierwszego sezonu jesteśmy „zmuszeni” oglądać jak bardzo duży wpływ kanibal, ma nie tylko na samego Willa, lecz także na inne osoby należące do ich wspólnego otoczenia.


W trakcie oglądania serialu w głowie narodziło mi się tak wiele pytań, wątpliwości co do historii, że tak naprawdę nie zauważyłam kiedy  nastąpił koniec, a ja przyłapałam się na tym, że ciągle mi mało. Kreacje aktorskie i ich poziom są wyśmienite. Fuller naprawdę się postarał by serial był dobrze dopracowany. Już po pierwszym spotkaniu z Freddie Lounds, miałam nadzieję, że w końcu Hannibal ją zje. Dodatkowym smaczkiem serialu jest Gillian Anderson (agentka Scully z „Archiwum X” dla tych co nie kojarzą), która odtwarza postać terapeutki Lectera. Ich duet na ekranie równie mocno przyciąga uwagę oraz intryguje, w szczególności teraz po ostatnich minutach 13 odcinka. Nie rozumiem tylko dlaczego tak bardzo wszystkich złościł wątek z Abigail Hobbs, który w sumie stanowił podstawę 1 sezonu. Gdyby nie ona być może nie ujrzelibyśmy przemiany Grahama i przejrzeli jaki naprawdę jest Hannibal.

A jaki jest? Hopkins stworzył postać do której odczuwaliśmy respekt. Ot taki psychopata, który zna się na jedzeniu (o ile tak to można ująć), muzyce poważnej i zabija nie byle przypadkowe osoby. Nawet odczuwałam do niego sympatię związku z tym, że jako psychopata potrafi okazać wyższe uczucie jakim jest zauroczenie. Mikkelsen pokazał mi prawdziwą, demoniczną twarz Hannibala. Nawet już jego szyk i elegancja nie wzbudza we mnie tak pozytywnych uczuć jak wcześniej. Już wiem skąd wzięło się to dążenie do perfekcji we wszystkim. Nawet sposób w jaki wypowiada słynne zdanie „Nie zrobiłbym tego jedzeniu” wydaje mi się niezwykle okrutne. Lecter jest osobą, która manipuluje wszystkimi nie okazując przy tym żadnych skrupułów. Prawdziwy obraz psychopaty.


Ten uśmiech mówi za siebie nieprawdaż?

Nie należy przy tym umniejszać roli Hugh. „Jego” Will jest również inny niż ten, którego pamiętam z „Czerwonego Smoka”. Wymięty, nieogolony, przy tym ciągle ta zagubiona twarz. Widać jak bardzo ten człowiek cierpi, przez to co widzi każdego dnia. Jego powracające koszmary, potem halucynacje i postępująca choroba. Ten mężczyzna wygląda dosłownie jak kupa nieszczęścia. Jest to w sumie jedyna pozytywna  postać w serialu, która mnie nie denerwowała swoim zachowaniem.

Serial jest nie tylko dobry ze względu na postacie, czy aktorów, którzy pojawili się gościnnie. Warto zwrócić na uwagę na estetykę, kolory serialu czy muzykę. Wszystko jest idealne, ładne, wręcz wszystko dopasowane pod postać tytułową. Jednak z drugiej strony dostrzec można ich mroczną część. Nawet w sposób w jaki zostały wykonane odpowiednie ujęcia. Jeden z odcinków wręcz mnie tak przeraził, że potem bałam się pójść do kuchni po wodę po ciemku.


Hannibal zjada nie tylko płuca, lecz także nasz drogocenny czas. Z niecierpliwością czekam na 2 sezon i na kolejne, mając ogromną nadzieję, że takowe powstaną.

czwartek, 16 maja 2013

Dlaczego nowy Człowiek Żelazko ssie


Wkurzyłam się. Okropnie się wkurzyłam. Choć to może zbyt delikatne określenie do tego co myślę.
Dlaczego?
Widzieliście nowego Iron Mana 3? Część z was zapewne tak. A czy ta część z was czytała kiedyś komiks albo chociaż oglądała starą kreskówkę (leciała kiedyś na Fox Kids bodajże)? Jeśli tak…to zgodzicie się ze mną po przeczytaniu tego posta.
W ten poniedziałek zostałam namówiona by pójść właśnie do kina na IM3. Nie to, że wcześniej nie miałam ochoty tylko wolałam pójść w środę, no wiecie – tańsze bilety, smaczniejszy popcorn itd. Nawet nieszczególnie przeszkadzało mi to, że film był tylko i wyłącznie w 3D byłam bowiem przygotowana na niezłe efekty specjalnie.
Zasiadłam. Okulary na nosie, popcorn w jednej dłoni, napój w drugiej. Reklamy plus zwiastuny trwały łącznie chyba z 20 min ale to nic, z tym trzeba się liczyć idąc na wysoko budżetowy film. Wreszcie się zaczęło. Tony Stark znowu w akcji, tym razem jednak jakby on nam wszystko opowiadał. Tego też się spodziewałam (za dużo newsów na filmwebie poczytałam) – bardziej film skupiony na samej postaci niż na akcji. Zapowiadało się naprawdę ciekawie biorąc po uwagę obsadę. Będąc szczerą nie poszłabym na ten film do kina gdyby nie Sir Ben Kingsley, którego uwielbiam od kąd tylko obejrzałam „Wyspa Tajemnic”. Tak o dziwo jakoś RDJ mnie nie kręci, ani nawet jego gra aktorska. Owszem wiem, ze to IDEALNY Tony Stark i w ogóle, nawet Stan Lee tak stwierdził, ale nie. To Kingsley mnie przyciągnął, a będąc bardziej dokładną jego postać. Mandaryn. Chyba jeden z najgroźniejszych przeciwników Iron Mana biorąc pod uwagę jego inteligencję, siłę, geny (podobno Mandaryn był potomkiem Genghis Khana) no i przede wszystkim PIERŚCIENIE. I to nie byle jakie. Bo z kosmosu (ale tandeta wiem). Na dodatek było ich 10 i każdy z nich pozwalał  mu na wiele niezwykłych manipulacji energetycznych. Tak więc byłam przygotowana na wielką, epicką, końcową bitwę pomiędzy Starkiem, a groźnym Chińczykiem.
A co dali mi w zamian twórcy filmu? KUPĘ. JEDEN WIELKI KROWI PLACEK. Po tzw plot twist odechciało mi się wszystkiego. Miałam ochotę wstać, rzucić pudełkiem (to pudełko? Karton? Whatever) od popcornu w wielki „srebrny” ekran i wyjść z sali. To nie tak miało wszystko być. Miały być fajerwerki, zamrożenia, jakieś nie wiem… porażenia elektryczne czy coś w tym stylu. W zamian dostał jakąś nową nieśmiertelną odmianę zombie. Na pocieszenie myślałam chociaż, że uśmiercą Pepper, biorąc pod uwagę wypowiedzi Gwyneth Paltrow w wywiadach, że jest za stara i że raczej już jej się nie chce, ale tutaj też musiałam się zawieść. Do jasnej ciasnej Tony miał wylecieć w kosmos pomóc Strażnikom Galaktyki a nie budować nową zbroję i uwijać sobie gniazdko z panną Potts.
Także film jest zmarnowany, a myśląc o potencjale postaci Kingsleya nadal chce mi się płakać.
Także jak nie jesteście obeznani w świecie Człowieka Żelazka, a obejrzeliście 2 poprzednie części to idźcie śmiało. Jeśli zaś jest na odwrót- nie marnujcie kasy na bilety i żarcie. Poczekajcie po prostu kilka miesięcy aż wyjdzie film na DVD i Blue-ray. Będzie wam szkoda kasy i zmarnowanego czasu w sali.